Właśnie zakończył 14-miesięczne światowe turnee wspaniałym koncertem w rodzinnym Liverpoolu. I jeszcze w tym roku zostanie po raz czwarty ojcem. Szczęście, na które Paul zupełnie już nie liczył, a które znalazł z Heather, uskrzydliło go. Znów cieszą
Sam Paul jednak zawsze uważał, że to Lindzie zawdzięcza swoje szczęście z Heather: – Na pewno wymodliła je dla mnie w niebie – mówi. Przeżyli razem 29 lat, byli jedną duszą w dwóch ciałach i niemal nigdy się nie rozstawali. 5 lat temu, kiedy Linda umarła w jego ramionach, stracił chęć do życia, do pracy. To właśnie Heather (34), kobieta, która w wieku 24 lat w wypadku straciła nogę, a mimo to nie załamała się i potrafiła coś zrobić ze swoim życiem, uświadomiła mu, że nie jest jedynym człowiekiem ciężko doświadczonym przez los. Najpierw znów zaczął pracować, potem zrozumiał, że kocha Heather: los, który odebrał mu Lindę, dał mu drugą szansę. W zeszłym roku wzięli ślub i wyruszyli razem w trasę - zupełnie tak, jak niegdyś z Lindą.
Pierwsze od lat światowe turnee Paula było ogromnym wydarzeniem. Po raz pierwszy wystąpił w Rosji, na Placu Czerwonym, co od lat było jego marzeniem, po raz pierwszy zagrał w rzymskim Koloseum. W jego koncertach uczestniczyły dwa miliony ludzi! Jednak najwspanialszy był kończący całą trasę koncert w rodzinnym Liverpoolu.
W dokach zgromadziło się 35 000 ludzi, z których większość pamięta jeszcze początki kariery „chłopców z Liverpoolu”. – To wspaniale być znowu w domu – powiedział Paul, nie ukrywając wzruszenia. I cały ten koncert był jednym, wielkim wspomnieniem dawnych dobrych czasów, a także hołdem dla tych, którzy odeszli: Johna Lennona, Lindy i George’a Harrisona.
Paul zagrał 25 największych przebojów Beatlesów, a zaczął od piosenki „If you were here today”, poświęconej zastrzelonemu w 1980 roku Johnowi Lennonowi. Mówił też o swoim „młodszym braciszku”, George’u, który odszedł 1,5 roku temu po ciężkiej chorobie. A potem zaśpiewał jedną z najpiękniejszych piosenek Beatlesów - „Something”- skomponowaną właśnie przez George’a, przygrywając sobie na ukulele – ulubionym instrumencie najmłodszego z „czwórki z Liverpoolu”. To była wspaniała i wzruszająca podróż sentymentalna, o której na pewno nieprędko zapomną ci wszyscy, którzy mieli szczęście w niej uczestniczyć.
W Liverpoolu Paul nie wstydził się otwarcie mówić o swoich uczuciach i nadziejach. Śpiewał piosenki, które poświęcił dwóm kobietom swego życia: Lindzie i Heather. Wiedział, że nigdzie nie spotka się z większym zrozumieniem i sympatią, jak tu, wśród ludzi, którzy pamiętali go jako nastolatka. Wszyscy już wiedzieli, że on i Heather spodziewają się dziecka, i najwidoczniej chcieli Paulowi okazać aprobatę. W pewnym momencie któryś z widzów zakrzyknął: „Niech Bóg zawsze prowadzi Twoje pióro, Paul”, co artystę na scenie doprowadziło do ataku śmiechu.
Paul zapowiedział, że nie zamierza jeszcze przechodzić na emeryturę i na pewno nie było to jego ostatnie turnee. – Ludzie pytają: to twoja ostatnia trasa?, a mnie nawet przez myśl nie przeszło, że mógłbym przestać – powiedział szkockiej gazecie „Sunday Harald”. – To zupełnie jak w piłce nożnej: dopóki strzela się bramki, gra się dalej. Wyznał, że uwielbia adrenalinę występów na żywo. Kiedyś, śpiewając piosenkę „When I’m Sixty-Four” uważał, że taki wiek to koniec wszystkiego, a dziś wydaje mu się, że będzie śpiewać do 90.
Oficjalnie postanowił też zakończyć spór z Yoko Ono, wdową po Johnie Lennonie. Yoko poczuła się urażona tym, że na swoim ubiegłorocznym albumie z nagraniami występów na żywo „Back in the U.S.” , Paul, podając nazwiska kompozytorów piosenek Beatlesów zmienił ich kolejność z tradycyjnego Lennon-McCartney na McCartney-Lennon. Rzecznik Yoko Ono nazwał to wręcz fałszowaniem historii. – Jestem szczęśliwy z tego co było i zawsze będzie - powiedział gazecie Paul. – Lennon i McCartney są wciąż marką w rockandrollu. Jestem dumny z tego, że jestem jej częścią w takiej kolejności, w jakiej zawsze występowała...
Teraz oboje z Heather będą odpoczywać i niecierpliwie czekać na dziecko, które ma się urodzić w tym roku – dokładny termin nie jest znany. Ale gdy tylko dziecko przyjdzie na świat, znów ruszą razem w trasę. (PAI)
BMG & Sony Music
Niemiecki gigant medialny - koncen Bertelsmanna - poinformował, że doszedł do porozumienia z japońską grupą elektroniczną Sony w kwestii wspólnego działania na rynku muzycznym.
W wydanym oświadczeniu można przeczytać, że BMG, należący do niemieckiego koncernu, stworzą spółkę z Sonu Music, w której obie strony będą właścicielami połowy udziałów. Podpisano w tej sprawie list intencyjny.
Treść umowy pomiędzy Sony Music, który zajmuje w sektorze produkcji muzycznej drugie miejsce na świecie, a piątym w tym zestawieniu BMG, była negocjowana od września. Wspólne przedsięwzięcie jest odpowiedzią na propozycję, jaką konkurentowi na rynku - brytyjskiemu EMI - złożył Warner Music, wchodzący w skład koncernu AOL Time Warner. Wcześniej Bertelsmann był zainteresowany spółką właśnie z EMI. Wszystkie wyżej wymienione firmy, wraz z najpotężniejszym Universal Music, obejmują blisko 75 procent światowego rynku muzycznego.